wtorek, 30 sierpnia 2011

Trochę Wiedeń, trochę Wenecja...

Kopenhaga trochę przypomina mi Wiedeń -  urzekające stare zabudowania pełne kolorów przeplatają się z nowoczesnymi konstrukcjami, pozornie do siebie zupełnie nie pasując. Kopenhaga przypomina mi też Wenecję, a to ze względu na kanały znajdujące się w centrum miasta, w okolicy Nowego Portu (choć tak naprawdę port jest całkiem stary, wybudowano go w XVII wieku) - Nyhavn, który z kolei jest odpowienikiem naszej Starówki (i miejscem pracy Andrzeja).

Szukając Nowego Portu dojechałam do (chyba?) Christians Brygge. Niestety Andrzej zgubił/podarł/w inny sposób unicestwił wszystkie nasze mapy, więc w zasadzie nie wiem, gdzie dojechałam, ale wyglądało to mniej więcej tak:





Poniżej widać Nyhavn


Nyhavn jest jednym z bardziej urokliwych miejsc w Kopenhadze. Tu cumowali kupcy chcąc rozładowć towary przywiezione z zagranic, tu mieszkał J. Ch. Andersen, tu również pojawia się w czasie zimy jarmark świąteczny (ciekawe czy będzie tak niesamowity jak wiedeński Weihnachtsmarkt - już nie mogę się doczekać!).

niedziela, 28 sierpnia 2011

Skatepark

Podróż do Kopenhagi okazała się nie lada wyzwaniem. Problemy pojawiły się już na samym początku - na lotnisku w Warszawie okazało się, że mogę zabrać ze sobą tylko jeden bagaż podręczny, a oprócz gigantycznej walizki w kolorze wściekłej limonki (27 kg!) miałam ze sobą laptopa, plecak fotograficzny ze sprzętem moim i Białego i największą nerkę, jaką udało mi się znaleźć w Warszawie. W związku z tym przez pół godziny się przepakowywałam i eliminowałam zbędne przedmioty (chyba coś mi nie wyszło, bo już na miejscu zauważyłam, że niektóre skarpetki mam nie do pary), tak żeby zostać z walizką i plecakiem. Sumarycznie mój bagaż ważył 40 kg, czyli prawie tyle co ja cała (zaczęłam podziwiać mrówki, które są w stanie nieść "bagaże" o nawet 20krotniej masie swojego ciała). Masakra! Niemniej, po niecałej 1,5 h lotu znalazłam się w Malmo, skąd przemiła eks-sąsiadka Białego zawiozła mnie na stację kolejową. Pociąg jechał ok. 20 min, nad morzem, pod morzem i standardowo po lądzie. Udało mi się jakimś cudem wyturlać razem z bagażem z pociągu i tam czekał już na mnie Biały, w nieśmiertelnym przeciwdeszczowym ponczo w kolorze zgniłej sałaty. Zahaczając o Netto dotarliśmy do naszego mieszkanka na ulicy Tornsangervej - mieszkamy w "ptasiej" dzielnicy, gdzie nazwy wszystkich ulic pochodzą od gatunków ptaków. Tornsangervej znaczy pokrzewka cierniówka (Sylvia communis). Większą część wieczoru zajęło mi przejmowanie szafy :)
Dziś z kolei wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu pożywienia w najtańszym (wg Białego) sklepie w Kph - Rema 1000. A zanim tam dotarliśmy natknęliśmy się na  ten oto skatepark: